środa, 21 marca 2018

O kotkach - nie baziach, o tym czego nie ma i o tym co jest!



Jak tam u Was? Zimocha już sobie poszła, czy tak jak u mnie: siadła na wszystkim tymi swoimi białymi barchanami? 
Normalnie mam zapędy, żeby wszystko zrzucić na obecny rząd... ale daruję sobie ;)
Może to faktycznie nie ich wina, że jeszcze nie ma tej wiosny!
Jak pragnę zdrowia jeśli w przeciągu najbliższych dni nie stopnieje ten śnieg i nie pokażą się spod niego roślinki, to chyba urządzę jakąś rzeź. Oszaleć można już od tego ponuractwa. Chyba z wiekiem coraz trudniej mi przychodzi przetrwanie zimy... 
Właściwie to już miałam przedsmak wiosny, nawet przebiśniegi zdążyły zakwitnąć. Niestety trwało to dosłownie dwa dni, więc nawet zdjęcia na dowód nie mam. Potem jak gruchnęło śniegiem to powiem Wam, że takiej wiosny tej zimy nawet nie było. Już myślałam, że wioskę nam odetnie od świata na parę dni... niestety, nie tym razem.

Wydawać by się mogło, że skoro taka sytuacja nastąpiła to pewnie szyję, maluję pisanki lub uskuteczniam inne wytwory. Nic bardziej mylnego! Plączę się po domu, zimno mi, ciągle chce mi się spać i w ogóle tylko wyliczam co tu jeszcze trzeba zrobić. Z tym przesileniem wiosennym to chyba jednak nie ściema :)






Pisanki zrobiłyśmy z Zuzią po najmniejszej linii oporu, w sumie to nawet nie mam ochoty na żaden miszmasz kolorowy. Dlatego dobrze, że wpadły mi w łapki takie sprytne "naklejki", które świetnie się wpisują w moją kuchnię.

Przed tym jak siadłam do komputera, wstawiłam jajka do gotowania, żeby zrobić z Zuzią pisanki na jutro do szkoły... zapomniałam o nich zupełnie. Od jakiejś chwili podświadomie docierał do mnie jakiś "dziwny" zapach... I w tym momencie Zuzia zawołała mnie z dołu... Już wiedziałam o co chodzi. Popędziłam po schodach na złamanie klarku... za późno... Jedno jajko wybuchło na połowę kuchni, a smród z takich przypalonych jajek jest nie do opisania... 
Ha ha ha... w CV kury domowej będę mogła sobie wpisać nowe doświadczenie :) 
Wam nie polecam!!!

 Wracając...
Kwiatków niestety też nie uświadczysz (chyba, że z kwiaciarni), więc sukulenty muszą nadrabiać i tworzyć zielony klimat. 




W tym wszystkim tylko stadko koteczków daje jakieś emocje, często skrajne. 
4 koty już potrafią namieszać :) Czasem mam ochotę je wszystkie wyrzucić z domu, zamknąć klapkę i udawać, że się nie znamy. Czasem jednak nie wyobrażam sobie już bez nich domu, na pewno byłoby pusto i jakoś tak... łyso ;)


Nawet łapki trzeba sobie ogonkiem ogrzewać

Kitka - matka Pyćki i Dżordża


Pyćka i Dżordż któremu właściwie nie można zrobić normalnego zdjęcia.

Gdyby ktoś nie wiedział, że one zmieszczą się wszędzie :)

I pomyśleć, że dokładnie rok temu było tak!

Toż to szok! A może u Was już tak jest?

Buziaki z daleka dla Was!
Niech wiosna będzie z Wami ;)
bZuzia


poniedziałek, 15 stycznia 2018

Post kobyła ;)

Witajcie!
Tyle postów ciągle piszę, że zmęczyłam się i nic nie napisałam...;-) Hm, rozumiecie co mam na myśli!?
Od wiosny pustka tu i pajęczyny :)
Chociaż (naprawdę) napisałam parę postów, to potem się przedawniały i nie chciałam ich wrzucać, więc kasowałam.
Tak zleciało całe lato i jesień. 
W Nowym Roku pora tutaj posprzątać, poodkurzać i przewietrzyć.
Ze względu na to, iż długo mnie tu nie było, ten post będzie pocztówką ubiegłego roku, taką skondensowaną :)

Zaczynamy!

Styczeń i luty ubiegłego roku to były śnieżne miesiące. Dlatego oba upłynęły przy podglądaniu dokarmianych ptaków. Nie było ich dużo, w większości sikorki, jednak boje które toczyły były warte obejrzenia :)
Nasz Urszulin w tych miesiącach wyglądał obłędnie, więc spacery rodzinne (włącznie z kotem) były bardzo miłe dla oka.



Marzec!
W ruch poszła wyobraźnia, planowanie, przeglądanie nasion, cebul itd...
Wiosnę było czuć w powietrzu...
Dokładnie 8 marca mój aparat odnotował takie oto zdjęcie :)))))
14 natomiast już takie :)

Koniec marca to już pełno kwiatów i pszczół!
Nie wiadomo było co oglądać, z dnia na dzień rozkwitały nowe kwiaty, a do mnie docierały powoli zielone zamówienia.


Kwiecień!
W kwietniu nastąpił wybuch... kwiatowy wybuch ;)
W tym miesiącu jak i w poprzednim mój kręgosłup wymiękał od ciągłego schylania się i oglądania wszystkiego bardzo dokładnie po sto razy.
Były ciągłe "ochy i achy" nad nowymi roślinkami, ale i nad tymi starszymi ;)
Zakwitały pierwsze tulipany i było naprawdę pięknie!
 

 



Niestety 17 kwietnia przybył do nas duży mróz (było nawet -7) co poskutkowało nie tylko wyłożeniem się wszystkich kwiatów, lecz co ważniejsze wymrożeniem zawiązanych już owoców orzecha włoskiego w naszym sadzie :(
Wystarczył jeden taki duży przymrozek a dla nas to strata całorocznego plonu...
No cóż takie jest życie sadowników.



Maj to jedno wielkie szaleństwo!!!
Obłęd i jakieś kosmiczne wariactwo :)
Maj to zupełnie inna planeta niż np. taki grudzień ;)
Nie ma co bić piany... pamiętacie?
Zobaczcie :)









 Od połowy kwietnia cieszyliśmy się już konkretną ilością truskawek spod foli.. mniam!


W tym miesiącu mieliśmy również zaplanowany wyjazd w okolice Puszczy Białowieskiej. Wyjazd był intensywny i udany. Zwiedziliśmy wiele ciekawych miejsc godnych polecenia, dlatego chyba jeszcze będę musiała do tego wyjazdu kiedyś wrócić i zdać z niego dłuższą relację :)
Teraz tylko migawki z pięknej cerkwi.


Czerwiec przynosi nam trzy małe, kochane kluseczki (jeszcze wtedy nawet nie przypuszczam, że to początki większej ilości klusków :)
Natomiast ziemia daje już cudowne młode roślinki, które zostają przez  nas wprost pożerane.
W pojemnikach i na tak zwanym "polu" - kipi!









Lipiec to kolejny parodniowy wyjazd, przyroda, las i dużo spacerów :)
Na rabatkach zapach lilii i tytoniu - obłędny!
Mimo, że to pełnia lata w powietrzu czuć nieuniknione... 




Sierpień i kolejny wyjazd.
Obżarstwo warzywami z własnego ogrodu sięga zenitu. W tym roku w końcu najadam się moimi karczochami, na myśl o nich już teraz cieknie mi ślinka :)









Wrzesień w tym roku to przede wszystkim GRZYBY!
Jakieś szaleństwo ogarnęło wszystkich na tym punkcie :)
Gdzie nie zajrzałam - grzyby. Z kim nie rozmawiałam - schodziło na grzyby.
Fakt, że to był wyjątkowy rok na nie i faktycznie było warto poszperać po lasach. 
Ja taką zapaloną grzybiarą nie jestem, ale dzięki innym też troszkę ich podjadłam (oczywiście tych jadalnych, a nie takich z moich zdjęć) ;)



Na rabatach kwitnące trawy i zimowity - nadchodzi jesień :(


W październiku niestety już z górki. Zbieranie tego co zostało jeszcze na grządkach, ostatnie bukiety, duuużo liści, piękne zachody i wszechobecne babie lato.










Listopad był dla nas niezapomniany! Przeżyliśmy inwazję kolejnych microkotków...
Z powodu braku doświadczenia przeciągnęliśmy sterylizację Kitki co skutkowało konsekwencjami :)
Na szczęście człowiek się uczy i Kitka więcej kotków mieć nie będzie, ale to co przeżyliśmy to nasze :)))
Było ich tym razem 6 i trzeba było znaleźć każdemu domek. Na szczęście udało się i 5 kotków ma nowe domy a 6-ty został u nas :)
Tym sposobem w naszej rodzince w obecnym momencie (o zgrozo) jest 2 kocice i dwa kocury :)




No i z językiem na brodzie doszłam do grudnia :)
Tutaj to już to co zwykle, pierniczki, święta, choinka...

W tym roku robaczkowe :)





Oraz grzybkowe :)






Koniec! 
Cały rok zamknięty w 80 zdjęciach :)

Taki zwykły, przeciętny rok! Brak większych wzlotów i upadków. 
Mimo wszystko mam nadzieję, że 2018 przyniesie zmiany (te pozytywne), nauczy czegoś nowego, zaniesie w nieznane strony i da posmakować nowych przysmaków, czego sobie i Wam szczerze życzę.

Wszystkiego Najlepszego!

Noworoczna bZuzia :)