wtorek, 21 czerwca 2016

Praprababcia Ryba

Zacznę od tego, że mogę być trochę rozkojarzona i wypisywać od rzeczy  ponieważ jednym uchem "oglądam" mecz :)
Proszę, więc o wyrozumiałość!


Od czego by tu zacząć... 
Robiłam przekopki podwórkowe, często mi się to zdarza bo co rusz poszerzam moją rabatę kwiatową.
Wymyśliłam sobie, że jeśli co jakiś czas wydrę maleńki paseczek poszerzając rabatę, to Zakręcony Mąż w ogóle tego nie zauważy i nie będzie mi pitolił za uchem o niewygodach z tym związanych. 
Chyba to się nie udaje, bo dlaczego by mnie nazywał Krecikiem!?
:)

Jak już nadmieniłam, sukcesywnie poszerzam sobie mniej więcej dwa razy do roku tą moją rabatkę tak żeby w końcu osiągnąć docelowy rozmiar. 
Tak było i tej późnej wiosny, gdzie to grzebiąc sobie moja łopata napotkała opór.
Nie nowość to dla mnie, bo niefortunnie rabata mieści się na wysypisku kamieni, cegieł i wszelkiego żelastwa. Prawdopodobnie wcześniejsi właściciele nie przewidzieli przyszłości i mnie w niej, i wyrzucali sobie wszystko jak leci na podwórko :(
Byłam, więc przygotowana na wszelkie niespodzianki.

Przerwa na okrzyki radości... aaaaaaaaaaaaaaaaaaaa.... GOOOOOOL!!!!! 

Nie jestem w stanie się skupić, lecz postaram się dokończyć co zaczęłam.
Tak, więc łopata stanęła o wiele za wcześnie wydając przy tym nieprzyjemny dźwięk...
"Ki ch...!" - mogłabym pomyśleć, lecz tak na prawdę wypowiedziałam te słowa (bo zdarza mi się zdecydowanie za często używać łaciny).
Postukałam jeszcze parę razy przesuwając łopatę parę centymetrów w jedną, a potem w drugą stronę, lecz blokada i dźwięk ciągle podążały za łopatą. Zaczęłam  rozgrzebywać ziemię gdzie niebawem ujrzałam ogromny wapień. 
Podważając rogiem łopaty starałam się go wyjąć, lecz nie było to takie proste jak by się mogło wydawać. 
Mocowałam się z tym wapieniem (nie patrząc na zegarek) pewnie z pół godziny. Parę razy już miałam ochotę się poddać, zasypać wszystko, wykopać kwiaty i zapomnieć..
Po chwili odpoczynku, łyku wody podejmowałam temat ponownie. W końcu udało mi się wytargać resztkami sił to olbrzymie znalezisko, ale tylko dlatego, że rozłupał się na parę części.

Tego dnia miałam już wszystkiego serdecznie dosyć.
Dopiero na drugi dzień Spostrzegawczy Mąż wraz z Zuzuluszką Bezzębuszką (to córka nasza która zyskała taki przydomek po stracie górnej jedynki) dostrzegli, że w owym wapieniu cosik jest.
Okazało się, że jest tam skamieniała Prapra Ryba :)))



Wapień rozłupał się tak, że w jednej części widać rybę, a druga to jej odbicie. 
Widać dokładnie oko i skórę ryby, ogon ma wywinięty do góry, lecz to nie ujmuje jej pradawnej urody ;)
 Cieszy nas niezmiernie takie niecodzienne znalezisko. Nawet zostałam zdopingowana do dalszych przekopków :) Niestety oprócz wapieni z odbiciem muszelek nic więcej nie wykopałam.
Na szczęście rabatka ukończona jeszcze nie jest i jesienią zostaną wznowione prace poszerzające.
Kto wie, co tam w ziemi się jeszcze kryje :)))






 


Na wszystkich rabatach - busz!
Kocham ten moment, gdy nie wiadomo co z czego wyrasta, a kwiaty mieszają się jak na kolorowej łące. Temperatury sprzyjają roślinom chociaż przechodzące nad nami burze zostawiają po sobie ślady. Jednak nie ma co narzekać, dobrze jest jak jest :)




Warzywa wcinamy na maksa, a wczesną wiosną wydawało się, że jakieś to wszystko marne było. Jednak trzeba im przyznać, że swoje nadgoniły ;)
Truskawki zajadam wprost z krzaczków, bo takie są najlepsze. Ile przy tym ziemi zjadam... kto by to liczył. Jakoś jeszcze żyję, więc chyba w normie ;)

Natomiast czereśniami się podzieliłam... właściwie całe drzewo czereśni oddałam... szpakom...
Możecie mi nie wierzyć ale to prawda! 
Na palcach mogę policzyć ile z całego drzewa zjedliśmy czereśni. Brak mi już pomysłów na te szpaki :(  Nie to, że nie chcę się podzielić ale przynajmniej mogłyby zjadać te które zaczynają, a nie każda tylko dziobnięta i ląduje na ziemi. 
Jakieś niewychowane z nich ptaszyska!

 
 Wakacje w końcu nadeszły, więc życzę Wam dobrej pogody na wędrówki!
bZuzia


P.S. Polska biało-czerwoni!!! Wygraliśmy!!! :))))

czwartek, 2 czerwca 2016

Nie było mnie tutaj, bo byłam gdzie indziej.

Każda sekunda jest na wagę złota o tej porze roku, pewnie większość to rozumie. Nie będę więc przedłużała tylko od razu przechodzę do rzeczy.

Moja przygoda z nazwijmy to ogrodnictwem, zaczęła się około 10 lat temu. Wprowadziliśmy się do domu na wsi wokół którego były tylko wieloletnie, ogromne lipy (są do dzisiaj) i szereg tujek posadzonych przez poprzednich właścicieli. Ziemia na podwórku zakamieniona i gliniasta, nawet mi przez myśl nie przeszło, że mogłabym w nią wsadzić jakieś rośliny - zresztą nie czułam też takiej potrzeby. 
Pierwsze roślinki (skalniaki) dostałam od mojej siostry Misi, która też je od kogoś dostała. Poszły do ziemi, czasem sobie o nich przypomniałam, zajrzałam, podlałam...
Powoli do pierwszych skalniaków dołączały inne, aż w końcu uzbierała się z nich niewielka górka. Rośliny te nie potrzebują za dużo uwagi co było wymarzone na początki dla mnie.
Po pewnym czasie postanowiłam posadzić parę kwiatków blisko furtki, tak żeby było na wejściu sympatyczniej :) Wyznaczone miejsce obmierzyłam i w dokładnie równych odstępach posadziłam rozchodniki okazałe (nazywane kapustkami), tulipany (sadzone na wiosnę) i szafirki. Wiedza moja na temat roślin była można by rzec... ujemna ;)
Dzisiaj mniej więcej wiem czego chcę, jak kiedyś będzie wyglądał mój piękny, wiejski ogród, który na pewno już nie będzie od linijki :)))
Mimo znikomego zainteresowania skalniakami, sentyment jednak pozostał. 





Po latach postanowiłam zrobić skalniakową kompozycję. W ruch poszła nieużywana, ogromna umywalka i wybrakowana, zbierana do tego celu porcelana. Trochę ziemi, kamieni i "dzieci szczepki" moich pierwszych skalniaków :)
I mimo tego, że nie za bardzo nam ze sobą po drodze to i tak cieszą moje oczy :)))






Także ten, tego... nieustająca ziemia za paznokciami (mimo rękawiczek), trawa rośnie jak szalona, kurz zbiera się na meblach... jest pięknie :)))

W następnym poście nie unikniecie spaceru po moich wiejskich rabatkach!

   Buziaki dla wszystkich zagubionych w czasoprzestrzeni :)
bZuzia