środa, 26 czerwca 2013

Wieszadełko

Między grzmotami, ulewami, piorunami wyjrzy czasem słońce, które daje nadzieję, że jeszcze tego lata się poopalamy. Jednak gdy pada to czas spędzony w domu też jest dobrze wykorzystany. Odkurzyłam maszynę do szycia i ostro wzięłam się do pracy.


Wieszadełko uszyłam ze dwa lata temu, było w zieleniach i pomarańczach i miało owal z przodu. Tym razem postawiłam na jasną kolorystykę i serducho :) Moje wieszadełko jest domkiem dla spinaczy, lecz równie dobrze można w nim przechowywać inne potrzebne drobiazgi. Wieszadełko pełni rolę ozdobną ponieważ po wykonanej "robocie" wisi na wieszaku w przedpokoju. Musi więc jakoś wyglądać :)
Takie wieszadełko jest bardzo poręczne przy wieszaniu prania na dworze. Nawet gdy wieje silny wiatr (a dzisiaj tak wiało), nigdzie nie odleci.


Do wieszadełka wykorzystałam wieszak z jakiejś Zuziowej sukienki. Jest odrobinę wydłużony bokami co fajnie mi usztywniło górę. Żeby zrobić serce w innym kolorze niż całość, musiałam wykroić 4 warstwy tkaniny. Ze względu na to, iż są dosyć cienkie, całość wyszła tak jak wymyśliłam :))) z czego bardzo się cieszę.
Niestety czasem efekt końcowy nie jest taki jak oczekiwałam lub nie zdaje egzaminu i wtedy klapa. O tym będę musiała napisać oddzielnego posta. Będzie to post przestrzegający o tym czego nie warto robić ;)


Idąc za ciosem, teraz siedzę i szyję. Liczę, że jeszcze parę dni popada więc mam pełne pole do popisu. Maszyna nie stygnie :)

Pozdrawiam serdecznie, nie dajcie się burzom i powodziom!
bZuzia

sobota, 22 czerwca 2013

Ruszyła machina...

...przetworowa :)


I wcale nie ociężale, tylko z werwą, pozytywną energią i radością. Co roku robię miliard różnorakich przetworów. Nawet gdy mieszkałam w mieście, też je namiętnie robiłam. Różnica była tylko w tym, że prawie wszystkie owoce i warzywa kupowałam. Teraz tylko biegam, zrywam i przerabiam na różne pyszności które będziemy zjadać do przyszłej wiosny :)
Jako, że lubię nowości i w tym temacie staram się co roku, oprócz tych standarcików które lubimy, wyszukiwać nowe przepisy i eksperymentować z łączeniem składników.


Już w zeszłym roku zakochałam się w czarnym bzie, robiłam wówczas dżemy z jego owoców. W tym roku (jak pisałam we wcześniejszym poście), robiłam syropy z kwiatów czarnego bzu. Jak dla mnie - rewelacja!
Obiecałam Wam przepis, więc oto on  :)

SYROP Z KWIATÓW CZARNEGO BZU
-30 baldachimów kwiatów czarnego bzu
-1 kg cukru
-20 g kwasku cytrynowego
-100 ml wody

Odciąć kwiatki tak, żeby zachować jak najmniej zielonych części. Przygotować zalewę z wody, cukru i kwasku. Zalać kwiaty zalewą tak, żeby wszystkie były zakryte. Przykryć i odstawić na 3 dni, raz dziennie mieszając. Po tym czasie kwiaty odcedzić a syrop zagotować i zlać do butelek.
Syrop jest bardzo aromatyczny, więc wystarczy odrobina żeby był wyczuwalny.


Pojawiły się już pierwsze kwiaty lipy, zapach błogi to za mało powiedziane. Według podanego wyżej przepisu można robić syrop z kwiatów lipy, równie pyszny :) 


Zawsze takie przetwory można ładnie ozdobić i podarować znajomym. Ja to praktykuję :)

Dzisiaj krótko, bo jeszcze sporo pracy prze de mną. Niestety dary natury czekać na mnie nie będą więc pędzę, żeby wykorzystać ten wspaniały czas na maxa.

Dzięki za miłe komentarze :) 
Trzymajcie się w ten burzowy czas ;)
bZuzia                                         

P.S. Może ktoś posiada ciekawy przepis na groszek cukrowy? Bardzo chętnie przyjmę ;) Do tej pory tylko go mroziłam ale fajnie by było go zamknąć w słoiku. Tylko nie chodzi mi tu o groszek jako kulki tylko o strąki!. Tak zwane przyplaszczki :)

niedziela, 16 czerwca 2013

Piknik :)))

Kto nie lubi pikników? Czy to mieszkaniec wsi czy miasta, każdy chce chwili wytchnienia. Jak to Zuzia mówi, spotkania z przygodą :)
Nie trzeba wiele by ucieszyć dziecko, męża i samą siebie przy okazji. Wystarczy zrobić kosz piknikowy i ... ahoj przygodo :)


Ponieważ straszna ze mnie maruda i nie za bardzo mi się podobały wszelkie kosze jakie oglądałam w internecie, zrobiłam kosz piknikowy sama.  Chciałam mieć lekki kosz bo te z wikliny wydają mi się jakieś masywne. Ja jestem dziewczyną niewielkiej postury, więc gdybym miała nosić taki ciężki kosz to zapewne odechciałoby mi się pikników :)


Kosz zrobiłam ze styropiany zalegającego mi po jakichś częściach do komputera. Wykorzystałam do niego kawałki tkanin, również z odzysku :) Środek jest uszyty na rzep bo chciałam móc go wyjąć i uprać. W takim koszu musi być oczywiście miliard kieszonek troczków itd.  Ja też zrobiłam tego multum, tak by zmieściła się zastawa dla trzech osób. Jako, że nie lubię naczyń jednorazowych, wszystko uszyłam pod "normalną" zastawę.
Muszę przyznać, że jest bardzo pojemny. Obleciałam na nim już dwa pikniki i wszystko co mi było potrzebne spokojnie się zmieściło.
Mogę więc uznać, że mój kosz piknikowy się udał :)


My mamy do dyspozycji dużą przestrzeń więc jeśli tylko nam się zechce piknikować, bierzemy wszystko co potrzeba, maszerujemy do sadu i hulaj duszo... Wcale nie potrzeba wielkich wyjazdów, żeby świetnie się bawić z rodziną . Trzeba tylko chcieć :)
Mam nadzieję, że Zuza po latach będzie miło wspominać te nasze pikniki!  Przecież w końcu to dla niej się tak gimnastykuję

Chciałam wam jeszcze podać przepis na napój z chabrów, który niedawno robiłam. Jednak tak do końca nie wiem czy ja będę go powielać. Nie powala ale dla zmiany można zrobić i spróbować :)
Ok! To może podam, skoro o tym piszę ;)
Kwiaty rozkwitniętych chabrów, zerwane i opłukane wkładamy do naczynia, zasypujemy cukrem i odstawiamy na 3 dni do lodówki. Raz dziennie mieszamy. Po tym czasie kwiaty zalewamy wrzątkiem i po chwili odcedzamy. Taki syrop rozrabiamy  z wodą, dodając cytrynę i miętę.
Nie podaję proporcji bo wszystko jak zwykle robię "na oko" :)
Gdyby ktoś jednak chciał spróbować a nie wiedział dokładnie co i jak, proszę na maila pytanko a na pewno coś poradzę :)
Robiłam też syrop z kwiatu czarnego bzu ale to już jest inna bajka o której na pewno w przyszłości napiszę :)))



Zafociłam Was na maxa :) ale słońce było takie cudne, że nie mogłam się oprzeć :)

Trzymajcie się ciepło kochani
bZuzia

P. S. Styropian przed przeróbką :)
 Styropian po docięciu :)


środa, 12 czerwca 2013

Przekręcajki :)

Mamy z Wojtkiem swego rodzaju zabawę :)
Otóż często stosujemy przekręcajki słowne. Żeby urozmaicić sobie życie i coby nudno nie było, tworzymy lub przekręcamy słowa. Wystarczy zmienić jedną literę a już słowo staje się inne, jakby ciekawsze. Robiliśmy to odkąd poznaliśmy się i zostało nam to niestety na stare lata ;)
Pozwólcie więc, że przedstawię Wam w naszym języku, to co bardzo kocham - moje roślinki :)))

Abruz :)
Szczypiornik :)

                                                             Pomponidorek :)

Bóbr :)

Podziomka :)

Malizna :)











































































                                                                          
Orzełki :)





Nazywam to zjawisko pozytywnym zakręceniem :) Słyszeliście kiedyś o nim? A może sami to macie? Domyślam się, że Zuzanka też tym się zarazi. Zresztą już ma pewne objawy :)
Stosujemy też często rymowanki ale o tym może już innym razem :)))

Teraz żegnam Was wcale nie lajtowym deserem :) Pewnie u Was też truskawki i czereśnie królują na stołach. Stukam więc kieluniem, żeby nam na zdrowie poszły te wszystkie desery (a nie w biodra ;)




Pozdrowienia dla wszystkich pozytywnie zakręconych :)
bZuzia

P.S.  U nas warzywka w pełni zjadalne :) Ciekawa jestem czy Wy też macie już za sobą pierwsze zbiory bobu, marchewki czy rukoli?

piątek, 7 czerwca 2013

Poskromić wiatr !


Ta pogoda nigdy nam nie dogodzi bidula. Zawsze jest źle!
Jak nie pada to źle bo za sucho, jak pada to źle bo za długo i za mokro, jak wieje to za bardzo itd. Zawsze znajdzie się ktoś, komu nie będzie odpowiadało tak jak jest.

U nas (na lubelszczyźnie) raz słońce, raz deszcz a pomiędzy wiatr porywisty :) Jest fajnie! No chyba, że ten wiatr mi zrywa obrus ze stołu. Wtedy to nie jest już fajne. Ostatnio gdy byli znajomi, koleżanka musiała cały czas trzymać róg obrusa, żeby go wiatr nie zwiał. Pomyślałam sobie: O nie, dosyć tego!!! Muszę się z tym wiatrem rozprawić, żeby mi atmosfery przy stole nie psuł. O ile koleżance to nie przeszkadzało, o tyle ja nie mogłam się rozluźnić bo ciągle zwracałam uwagę na obrus.
Już tego samego wieczora zaczęłam knuć przeciwko wrogowi numer jeden :)
Następnego dnia już kleiłam obciążniki do obrusów.


Użyłam do tego celu kółeczek z karnisza, które plątały mi się po szufladzie. Do środka kółka włożyłam kawałki tkaniny, by móc na nią nakleić obciążnik, stosowany zazwyczaj do obciążenia dołu firany.
Nie byłam pewna czy ten ciężar będzie wystarczający, jednak po zrobieniu pierwszego już było jasne, że to jest to czego potrzebowałam :)

Już teraz spokojnie mogę  cieszyć się w upalne dni wiatrem, który mi nie napsoci na stole.
No sielanka po prostu :) Ciepełko, wiaterek dla ochłody, pierwsze poziomki, czasem tylko jakieś kropelki z nieba lecą. Zuza jednak cieszy się z nich bo wie, że będzie mogła poskakać z parasolem w ręku po kałużach :)))
Cud, miód i malina :)

Więc i Wy trzymajcie się radośnie i nie narzekajcie, pamiętajcie zawsze może być gorzej ;)
bZuzia